poniedziałek, 19 grudnia 2011
czwartek, 24 lutego 2011
jamón
Mama przyniosła dziś szynkę, ale nie byle jaką, tylko taką, która przypomniała mi od razu smak Hiszpanii...
Nazywa się to właśnie jamón, a spróbować można w każdym tapas barze. Smak ma bardzo bardzo bardzo charakterystyczny. I już na zawsze będzie mi się on właśnie z Hiszpanią kojarzył!
Ja zajadałam się kanapkami z jamón. Najczęściej to bułki polane od środka oliwą z oliwek + jamón. Pycha!
Tapas bary też bardzo mi się spodobały. To miejsca, gdzie można usiąść i pogadać z kumplem albo ze spokojem podgryzając tapas oglądać mecz.
Ja zajadałam się kanapkami z jamón. Najczęściej to bułki polane od środka oliwą z oliwek + jamón. Pycha!
Tapas bary też bardzo mi się spodobały. To miejsca, gdzie można usiąść i pogadać z kumplem albo ze spokojem podgryzając tapas oglądać mecz.
Ech, no, aż mi się zatęskniło! ;)
niedziela, 13 lutego 2011
zakątki Wielkopolski: Szamotuły
Zachciało mi się zrobić kolejną wycieczkę po Wielkopolsce. Pogoda dość ładna, choć temperatura koło zera i znów przemarzłam jak cholera, mam nadzieję, że nie przegięłam!
Pierwszy przystanek zrobiłam w Napachaniu. Jest tam piękny pałacyk, mijany zwykle w pędzie. Tym razem postanowiłam się zatrzymać i zrobić kilka zdjęć.
Szamotuły to małe miasto na północ od Poznania. Znam je dość dobrze, choć zawsze tylko przejazdem, więc tym razem pojechałam specjalnie, żeby zwiedzić je porządnie.
Jest tam zamek, którego początki pamiętają piętnasty wiek. Od tamtego czasu pozostał właściwie niezmieniony, przechodząc tylko po drodze małe remonty. Prezentuje się dość skromnie z zewnątrz.
Jest też i Baszta Halszki, w której księżniczka była ponoć więziona. Ale być może jest to tylko opowieść, która przyciąga uwagę. Dziś już tak naprawdę nie wiadomo, jak to było.
Na koniec pojechałam jeszcze do Baborówka. Przy poprzedniej wizycie nie udało mi się znaleźć dworku, okazało się, że jest on przy stadninie koni.
Słonko już powoli zaczynało zachodzić, a ja byłam tak przemarznięta, że powiedziałam sobie, że nie wysiadam już z auta. Po czym wysiadłam jeszcze ze sześć razy ;) Dla takich widoków:
Pierwszy przystanek zrobiłam w Napachaniu. Jest tam piękny pałacyk, mijany zwykle w pędzie. Tym razem postanowiłam się zatrzymać i zrobić kilka zdjęć.
Szamotuły to małe miasto na północ od Poznania. Znam je dość dobrze, choć zawsze tylko przejazdem, więc tym razem pojechałam specjalnie, żeby zwiedzić je porządnie.
Jest tam zamek, którego początki pamiętają piętnasty wiek. Od tamtego czasu pozostał właściwie niezmieniony, przechodząc tylko po drodze małe remonty. Prezentuje się dość skromnie z zewnątrz.
Za to wewnątrz mieszczą bardzo ciekawe ekspozycje. W jednej z oficyn jest wystawa etnograficzna.
W samym zamku komnaty dawnych właścicieli
i Sala Rycerska
Jest też i Baszta Halszki, w której księżniczka była ponoć więziona. Ale być może jest to tylko opowieść, która przyciąga uwagę. Dziś już tak naprawdę nie wiadomo, jak to było.
A to szamotulska kolegiata.
Nie byłabym sobą, gdybym nie weszła na cmentarz. Znalazłam kilka ładnych nagrobków i inskrypcji.
Na koniec pojechałam jeszcze do Baborówka. Przy poprzedniej wizycie nie udało mi się znaleźć dworku, okazało się, że jest on przy stadninie koni.
piątek, 11 lutego 2011
ulicami mojego miasta
Most Teatralny otwiera dawną Dzielnicę Cesarską. Nie lubię tej nazwy, mało kto ją tu chyba zresztą lubi, ale cóż, to część historii miasta. Została ona wybudowana na początku XIX wieku dla cesarza Wilhelma, który widział Poznań jako miasto - rezydencję. Na szczęście Powstanie Wielkopolskie zniweczyło te plany, a my mamy do dziś kilka reprezentacyjnych budynków.
I choć osobiście wolę jednak okolice Starego Rynku, to Most Teatralny odwiedzam chyba najczęściej, choćby w drodze do sklepów czy na Stary.
Opera
Uniwerek, a właściwie Collegium Minus. To tu odbywają się absolutoria wszystkich uniwersyteckich kierunków, a także liczne koncerty.
Zamek cesarski to ponoć najmłodszy zamek w Europie. Również Hitler szykował go na swoją rezydencję. Na szczęście i z tych planów nic nie wyszło :) Po wojnie chciano go zburzyć, żeby nie przypominał złych czasów. Dziś zamek jest dość pusty, z dawnego wyposażenia nie zostało nic.
Mnie kojarzy się bardziej jako Pałac Kultury, choć i tej nazwy nie lubię. Ale sam zamek bardzo lubię, tam zaczynałam przygodę z tańcem, tam do dziś chodzę na Dni Bałkańskie chociażby.
Plac Trzech Krzyży, znany najbardziej właśnie z tychże trzech krzyży. Pamięta wydarzenia czerwca '56 i późniejszych. Sam pomnik postawiono w miejscu, na którym po Powstaniu Wielkopolskim był pomnik wdzięczności za odzyskaną niepodległość, zniszczony oczywiście w czasie drugiej wojny.
Domy towarowe Alfa to już nowszy nabytek miasta, bo z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Powstały na miejscu zburzonych podczas wojny kamienic. Kiedyś szczyt nowoczesności, teraz odzywają się głosy, żeby się ich pozbyć.
Pamiętam jeszcze i ja, że kiedyś wiele się tam działo, pamiętam jak przez mgłę, że chodziłam tam z mamą, gdy trzeba było coś kupić. Dawniej kipiały życiem, obecnie niewiele się tam dzieje, choć to przecież główna ulica miasta, jakieś biura, na parterach sklepy.
I kochane zielone tramwaje, czyli po naszemu bimby :)
Właściwie nikt już chyba nie pamięta, skąd się wzięły kolory tramwajów? Co prawda niebieskie i czerwone też są fajne, ale ja najbardziej lubię zielone :-p
Kocham moje miasto! :)
wtorek, 8 lutego 2011
drugie marzenie
Dziś słonko (nareszcie, choć trochę!), wiatr, który wywiał z jakiegoś kąta jesienne liście i ganiał je po ulicy. Przez chwilę nawet deszczyk i grad – pogoda iście marcowa.
Widziałam z daleka czarne kłęby pary parowozu. Chciałam iść się przywitać, ale mi zwiał ;) Za to widziałam efa, zanim schował się w chmurach :)
Ostatnio pisałam o marzeniach, które spełniła mi Lanzarote. Jednym było zajrzeć do krateru, drugim - zobaczyć czarną plażę.
Odkąd kiedyś, wiele lat temu, zobaczyłam ją na zdjęciach, zapragnęłam być tam naprawdę. I marzenie się spełniło! :) Co prawda inaczej nieco sobie to wyobrażałam, bo marzyło mi się, żeby zanurzyć się tam w oceanie, zabrakło mi karty w aparacie, nowa została w aucie, a nie było czasu wracać. I nie miałam okazji się nią nacieszyć ile wlezie (bo szybko szybko, trzeba jechać dalej). A mogłabym sobie tam siedzieć do zachodu słonka. Więc czarna plaża nadal pozostaje marzeniem...
Ale dość marudzenia, bo przecież to wina okoliczności, a nie wyspy :)
Wyspa dała mi to, co miała do zaoferowania, a piękne to było miejsce!
Widziałam z daleka czarne kłęby pary parowozu. Chciałam iść się przywitać, ale mi zwiał ;) Za to widziałam efa, zanim schował się w chmurach :)
Ostatnio pisałam o marzeniach, które spełniła mi Lanzarote. Jednym było zajrzeć do krateru, drugim - zobaczyć czarną plażę.
Odkąd kiedyś, wiele lat temu, zobaczyłam ją na zdjęciach, zapragnęłam być tam naprawdę. I marzenie się spełniło! :) Co prawda inaczej nieco sobie to wyobrażałam, bo marzyło mi się, żeby zanurzyć się tam w oceanie, zabrakło mi karty w aparacie, nowa została w aucie, a nie było czasu wracać. I nie miałam okazji się nią nacieszyć ile wlezie (bo szybko szybko, trzeba jechać dalej). A mogłabym sobie tam siedzieć do zachodu słonka. Więc czarna plaża nadal pozostaje marzeniem...
Ale dość marudzenia, bo przecież to wina okoliczności, a nie wyspy :)
Wyspa dała mi to, co miała do zaoferowania, a piękne to było miejsce!
Plaża faktycznie była czarna :)
Składała się z drobniutkich kamyczków, z których kilka oczywiście wróciło ze mną do domu ;)
Nie mogłam się od tego miejsca odczepić, tak mi się podobało. Cieszyłam się, że mogę tam być!
Wlazłam oczywiście do oceanu choć tyle, ile się dało w dżinsach :) O
piątek, 4 lutego 2011
wyspa, która spełnia marzenia
Od rana padał zimny śnieg z deszczem. Teraz siąpi deszcz.
A mnie wciąż rozgrzewają wspomnienia z Lanzarote.
W myślach nazywam ją wyspą, która spełnia marzenia. Jednym z nich, odkąd zaczęły fascynować mnie wulkany, czyli właściwie od dzieciaka, było zajrzeć do krateru. To nic, że zwykle nie ma tam nic ciekawego ;) Chciałam zajrzeć i już!
Wspinać się na Wezuwiusza nie było czasu. A tu... mogłam zaglądać do woli :)
Na przykład z samolotu, choć za wiele nie było widać ;)
A mnie wciąż rozgrzewają wspomnienia z Lanzarote.
W myślach nazywam ją wyspą, która spełnia marzenia. Jednym z nich, odkąd zaczęły fascynować mnie wulkany, czyli właściwie od dzieciaka, było zajrzeć do krateru. To nic, że zwykle nie ma tam nic ciekawego ;) Chciałam zajrzeć i już!
Wspinać się na Wezuwiusza nie było czasu. A tu... mogłam zaglądać do woli :)
Na przykład z samolotu, choć za wiele nie było widać ;)
Na horyzoncie
Albo całkiem z bliska :)
Wulkan ów nazywa się Guanapay. Na jego krawędzi stoi najprawdziwszy szesnastowieczny zamek.
A jakie stamtąd widoki!
Teraz Lanzarote zdaje mi się pięknym snem...
czwartek, 3 lutego 2011
Jardin de Cactus
Gdy będziecie na Lanzarote, warto wybrać się do kaktusowego ogrodu.
Niby zajmuje bardzo małą powierzchnię, ale ile ich tam jest!
Mają przeróżne kształty
I kolory
Ja wyszłam stamtąd zachwycona :)
A właściwie wcale wychodzić mi się nie chciało!
Dla fotografa to raj na ziemi :)
No bo jak nie polubić na przykład gwiazdeczek?
Albo misiaków? ;)
poniedziałek, 31 stycznia 2011
a tu jak zwykle
Z pracą pieprzy się niesamowicie... Sama już nie wiem, co robić, co wybrać. Na razie zostaję w starej, bo dziewczyna zachorowała i mam mieć więcej godzin. Szefowa mówi, że nie wiadomo, czy ona wróci. Inne źródło podaje, że chce wrócić w kwietniu. Czyli znów ściema... A już miałam dogadaną nową pracę. Ale za mniej. Hmmm. W perspektywie coś jeszcze się kręci...
Chyba jednak nie nadaję się do życia w niepewności... Wiem, że niektórzy tak potrafią, ale ja chyba nie. Nie wiem, co będzie jutro, czy będę miała za co żyć.
A taka wróciłam radosna z wakacji... Niestety dopada mnie już szara rzeczywistość... Szara dosłownie, bo przez tydzień tylko jeden słoneczny dzień. A i to dobrze.
Więc uciekam i w myślach wciąż jeszcze jestem na południu. Na przykład na ponoć najpiękniejszej plaży na Lanzarote... która ma bardzo ładną nazwę: Famara.
Chyba jednak nie nadaję się do życia w niepewności... Wiem, że niektórzy tak potrafią, ale ja chyba nie. Nie wiem, co będzie jutro, czy będę miała za co żyć.
A taka wróciłam radosna z wakacji... Niestety dopada mnie już szara rzeczywistość... Szara dosłownie, bo przez tydzień tylko jeden słoneczny dzień. A i to dobrze.
Więc uciekam i w myślach wciąż jeszcze jestem na południu. Na przykład na ponoć najpiękniejszej plaży na Lanzarote... która ma bardzo ładną nazwę: Famara.
wtorek, 25 stycznia 2011
cudna podróż
Wróciłam... Było cudownie!
Marzyłam o ciepełku w środku zimy i się spełniło :)
Na początku był Madryt
Miasto bardzo ładne, choć nie takie, dla którego straciłabym serce.
Dalej Toledo
To jedno z najpiękniejszych miast w Europie, jakie widziałam. Kręte, wąskie uliczki, panorama oglądana znad miasta... niezapomniane!
No i na deser... Lanzarote! Raj na ziemi! Słonko, ciepełko, żyć nie umierać! I przyroda, która stworzyła niezwykłe rzeczy! Na przykład tereny wulkaniczne, które teraz są parkiem narodowym, tutaj Timanfaya:
To zdecydowanie jedno z tych miejsc na świcie (obok choćby Maroko), które koniecznie choć raz w życiu trzeba zobaczyć!
Rok temu, gdy moja szefowa pojechała na wycieczkę na Kanary, pomyślałam sobie, że kiedyś jak będę miała dużo kasy... to też będę zimą jeździć do ciepełka. Okazało się, że wcale nie potrzeba na to nie wiadomo ile. Więc mam postanowienie, że jeśli tylko się uda, będę zawsze zimą odwiedzać jakieś ciepłe miejsce. Dla własnego zdrowia psychicznego - całkiem poważnie!
A to piękny widok z północnego cypla wyspy:
Marzyłam o ciepełku w środku zimy i się spełniło :)
Na początku był Madryt
Miasto bardzo ładne, choć nie takie, dla którego straciłabym serce.
Dalej Toledo
To jedno z najpiękniejszych miast w Europie, jakie widziałam. Kręte, wąskie uliczki, panorama oglądana znad miasta... niezapomniane!
No i na deser... Lanzarote! Raj na ziemi! Słonko, ciepełko, żyć nie umierać! I przyroda, która stworzyła niezwykłe rzeczy! Na przykład tereny wulkaniczne, które teraz są parkiem narodowym, tutaj Timanfaya:
To zdecydowanie jedno z tych miejsc na świcie (obok choćby Maroko), które koniecznie choć raz w życiu trzeba zobaczyć!
Rok temu, gdy moja szefowa pojechała na wycieczkę na Kanary, pomyślałam sobie, że kiedyś jak będę miała dużo kasy... to też będę zimą jeździć do ciepełka. Okazało się, że wcale nie potrzeba na to nie wiadomo ile. Więc mam postanowienie, że jeśli tylko się uda, będę zawsze zimą odwiedzać jakieś ciepłe miejsce. Dla własnego zdrowia psychicznego - całkiem poważnie!
A to piękny widok z północnego cypla wyspy:
poniedziałek, 3 stycznia 2011
noworoczne zwiedzanie
Przy okazji Nowego Roku było też i nieco zwiedzania :)
Ratusz w Kórniku
A u mnie na ścianie zawisł nowy kalendarz. Z bimbami :) Tradycję nieco złamałam, bo od wielu lat mam kalendarz z BG. No ale tym razem pani dała mi cały po angielsku. Nie wiem, czy przez pomyłkę, czy tylko takie były? Więc dziś pojechałam do zajezdni i przywiozłam inny :)
Ratusz w Kórniku
I kościół parafialny
I kościółek w Koszutach
Był tam też i dworek, ale zbyt ciemno już było, żeby go sfotografować.
A to fara w Środzie
A u mnie na ścianie zawisł nowy kalendarz. Z bimbami :) Tradycję nieco złamałam, bo od wielu lat mam kalendarz z BG. No ale tym razem pani dała mi cały po angielsku. Nie wiem, czy przez pomyłkę, czy tylko takie były? Więc dziś pojechałam do zajezdni i przywiozłam inny :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)