No ale widoki choć trochę mi ten brak zrekompensowały. Punktów widokowych w mieście nie brakuje, najwyższym z nich jest Olympic Tower. Warto było wjechać windą na górę, choć pogoda akurat była bardzo kapryśna.
W samym centrum dla każdego coś miłego – można wjechać windą na wieżę Nowego Ratusza:
lub wdrapać się po ekstremalnie wąziutkich miejscami schodkach na wieżę kościoła Alter Peter – stamtąd z kolei można podziwiać Nowy Ratusz, choć dopchać się do widoku graniczy z cudem ;)
Ale Monachium to nie tylko widoki. Z wielu atrakcji, mając do dyspozycji tylko jeden dzień, trzeba wybrać. My akurat wybraliśmy odwiedzenie jednego z Domów Piwa – najbardziej chyba znany Hofbräuhaus. Atmosfera jest bardzo specyficzna, ponoć prawie jak na Octoberfest.
W pobliżu miejsca, gdzie odbywa się Octoberfest (który generuje sporą część rocznego dochodu miasta) jest piękna zielona dzielnica ze starymi ale zadbanymi willami.
I jest też Englischer Garten, w którym niewątpliwą atrakcją są… surferzy – ćwiczą oni swoje umiejętności na małej rzeczce, która wypływając spod mostku mocno się piętrzy. Surfing w środku miasta, kto by pomyślał? ;)
Są tam nawet gdy pada deszcz i nie jest zbyt ciepło.
Cóż, mam nadzieję odwiedzić kiedyś jeszcze Monachium i okolice, bo przecież cała Bawaria jest piękna!