Widziałam z daleka czarne kłęby pary parowozu. Chciałam iść się przywitać, ale mi zwiał ;) Za to widziałam efa, zanim schował się w chmurach :)
Ostatnio pisałam o marzeniach, które spełniła mi Lanzarote. Jednym było zajrzeć do krateru, drugim - zobaczyć czarną plażę.
Odkąd kiedyś, wiele lat temu, zobaczyłam ją na zdjęciach, zapragnęłam być tam naprawdę. I marzenie się spełniło! :) Co prawda inaczej nieco sobie to wyobrażałam, bo marzyło mi się, żeby zanurzyć się tam w oceanie, zabrakło mi karty w aparacie, nowa została w aucie, a nie było czasu wracać. I nie miałam okazji się nią nacieszyć ile wlezie (bo szybko szybko, trzeba jechać dalej). A mogłabym sobie tam siedzieć do zachodu słonka. Więc czarna plaża nadal pozostaje marzeniem...
Ale dość marudzenia, bo przecież to wina okoliczności, a nie wyspy :)
Wyspa dała mi to, co miała do zaoferowania, a piękne to było miejsce!
Plaża faktycznie była czarna :)
Składała się z drobniutkich kamyczków, z których kilka oczywiście wróciło ze mną do domu ;)
Nie mogłam się od tego miejsca odczepić, tak mi się podobało. Cieszyłam się, że mogę tam być!
Wlazłam oczywiście do oceanu choć tyle, ile się dało w dżinsach :) O
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
witaj,
dziękuję za odwiedziny i komentarz. wszystkie są mile widziane :)