A mnie wciąż rozgrzewają wspomnienia z Lanzarote.
W myślach nazywam ją wyspą, która spełnia marzenia. Jednym z nich, odkąd zaczęły fascynować mnie wulkany, czyli właściwie od dzieciaka, było zajrzeć do krateru. To nic, że zwykle nie ma tam nic ciekawego ;) Chciałam zajrzeć i już!
Wspinać się na Wezuwiusza nie było czasu. A tu... mogłam zaglądać do woli :)
Na przykład z samolotu, choć za wiele nie było widać ;)
Na horyzoncie
Albo całkiem z bliska :)
Wulkan ów nazywa się Guanapay. Na jego krawędzi stoi najprawdziwszy szesnastowieczny zamek.
A jakie stamtąd widoki!
Teraz Lanzarote zdaje mi się pięknym snem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
witaj,
dziękuję za odwiedziny i komentarz. wszystkie są mile widziane :)